Czy Wy tez tak czasami macie,że koniecznie musicie coś zrobić? Ja
niekiedy tak mam, że "muszę, bo się uduszę" ;) Tak właśnie było z
farbowaniem wełny. Pewnego razu wpadł mi do głowy pomysł, aby zafarbować
wełnę, rozsiadł się tam wygodnie, i ani myślał opuścić to miejsce.
Kazał przeglądać strony internetowe i czytać wszystko, co tylko możliwe
na ten temat. Zmusił do kupienia włóczki, barwników i rękawiczek oraz
innych niezbędników przyszłej "farbiarki". Długo się z nim droczyłam, no
bo przecież podczas farbowania coś się może zniszczyć, poplamić, albo
jakiś nieciekawy zapach może mnie narazić na dezaprobatę innych
domowników. I tak żyłam sobie przez pewien czas z lokatorem w głowie, aż
w końcu mu uległam, gdy trafił mi się wolny dzień, a był akurat ciepły i
słoneczny. W sam raz na farbiarskie eksperymenty.
Czytałam o wielu sposobach farbowania wełny. Długo się nie mogłam
zdecydować, który z nich wybrać. Ostatecznie zdecydowałam, się wybrać
metodę farbowania na parze, gdyż wydawała mi się najprostsza, a co za
tym idzie najodpowiedniejsza jak na pierwszy raz.
Nie zważając
już na destrukcję jaka może się wokół mnie wytworzyć, przystąpiłam do
działania. Zaczęłam od zabezpieczenia folią stołu. Potem wyciągnęłam,
poukrywane w różnych zakamarkach domu, wszystkie niezbędne akcesoria
potrzebne do tego procesu. Najpierw zamoczyłam wełnę -trzy motki włóczki
firmy Zitron Atelier z przeznaczeniem do farbowania - Trekking (75%
wełna, 25% poliamid), na mniej więcej pół godziny w letniej wodzie z
detergentem do mycia naczyń. W tym czasie przystąpiłam do mieszania
kolorów. Przygotowałam kilka słoików z różnymi mieszakami barw,
sprawdzając ich odcienie na papierowym ręczniku. Namoczoną i odciśniętą
włóczkę ułożyłam na stole jeden motek na drugim i zaczęłam nanosić
kolejne kolory na pasma włoczki, po kilka centymetrów każdy. Mieszanie
barw, oraz nanoszenie ich na wełnę, było najbardziej ekscytującą i
najbardziej twórczą częścią całego procesu farbowania.
Zakolorowane
motki, zawinęłam w folię i wrzuciłam do gara, który służy do gotowania
na parze. Nie pamiętam już dokładnie, ile tam siedziały, ale chyba około
piętnastu minut. Po lekkim przestudzeniu wypłukałam je w kilku wodach,
aż do momentu kiedy woda była zupełnie czysta. Do ostatniego płukania
dodałam oczywiście ocet, aby kolory się utrwaliły.
Już podczas
wkładania motków do gara moje odczucia nieco się zmieniły, ponieważ
pasma, zaczęły przybierać inne barwy niż te, które sobie wymarzyłam. Gdy
ułożyłam pasma do wyschnięcia, moje odczucia były mieszane. Nie
wiedziałam do końca co mam o nich myśleć.
Po wyschnięciu wyglądały tak:
Patrzyłam na nie z pewną nieśmiałością. Raz mi się podobały, innym razem już niekoniecznie;)
Po przewinięciu na gałki wełna zmieniła nieco swoje oblicze, zmieniając też nieco moje nastawienie do niej. a wyglądało to tak:
W zrobionej próbce wyglądała jeszcze nieco inaczej:
Prawdziwą swoją urodę pokazała dopiero, gdy zaczęłam dziergać z niej sweterek:
Ciekawym jest to, że od razu po ufarbowaniu, wiedziałam jaki projekt chcę z niej wydziergać. Nie zastanawiałam się, ani przez moment. Tak więc nastąpiła zmiana planów. Zamiast Malabrigo, na moje nowe druty ChiaoGoo, wskoczyła moja różowa 'farbowanka'. Na razie nie zdradzę Wam jaki model wybrałam (chyba, że ktoś się domyśli). Zdradzę tylko, że jest to projekt jednej znanej w świecie dziewiarskim projektantki.
W tajemnicy Wam powiem, że sweterek jest już gotowy, jednak jego prezentację muszę odwlec w czasie, z powodu braku zdjęć. Tak, wiec-Fotograf potrzebny od zaraz! Mam jednak nadzieję, że wkrótce nastąpią sprzyjające okoliczności i mój wyrób ujrzy światło dzienne :)
Pierwsza próba farbowania wełny wcale mnie nie zniechęciła. Wręcz przeciwnie, nabrałam jeszcze większej ochoty na zabawę kolorami, a także na wypróbowanie innych metod. Tak więc cdn.
Widziałam te kolorki , wcale cudne :-) Szkoda, że nie pokazałaś malowanki przed parowaniem. jakie kolory zamierzyłaś? na sweretkowe zdjęcia czekam z całą cierpliwością :-)
OdpowiedzUsuńNie ma już co rozwodzić się nad tym co miało być, ponieważ wyszło o wiele lepiej niż się spodziewałam. A sweterkowe zdjęcia mam nadzieję już wkrótce :)
UsuńJa wiem, ja wiem, ...to jest Cocachin ! Zgadłam ?
OdpowiedzUsuńPięknie Ci wyszła ta farbowanka , subtelne przenikanie kolorów, cudnie. Bardzo lubię ręcznie farbowane włóczki, bo zawsze nas zaskakują, ale to fajne zaskoczenie :)
Brawo! Zgadłaś:) Niestety nie przewidziałam żadnej na nagrody za trafną odpowiedz;)
UsuńTeż mam różową Cocachin :) I też z ręcznej farbowanki (choć nie własnej, a Tysiowej) :) Pięknie te odcienie grają w Twojej nitce!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Też się właśnie przymierzam do farbowania wełny na sweter :) Twoja wyszła obłędna, nie wiem, skąd te mieszane uczucia!
OdpowiedzUsuń